Dzisiaj mijają dwa miesiące od wypłynięcia ze Świnoujścia. Tak długo sam to nigdy nie byłem. Dobrze, że jakieś mądre głowy wpadły na pomysł tych satelit na szerszą skalę bo nie wiem jak bym tu wytrzymał tak całkiem sam.
Choć wychylałem dzisiaj głowę za burtę, żeby sprawdzić czy nikogo nie straciłem, to i wasza obecność działa! Od razu jakaś radość człowieka ogarnia, że do równika dowiózł całą załogę w komplecie. Kapitan Jaskuła i inni żeglarze pływający w latach 70, 80 mieli na pewno dużo trudniej bez kontaktu ze światem. Gdy czytam dziennik Henryka Jaskuły to jest w nim – właśnie po dwóch miesiącach – zapis, że czułby się zdecydowanie lepiej, gdyby w kraju wiedzieli, że u niego wszystko w porządku i znali jego pozycję. Choć na pewno jest coś magicznego w całkowitym odcięciu od świata. Mnie tego jednak nie brakuje. Po dwóch miesiącach na pewno mogę potwierdzić, że warto robić różne dziwne rzeczy w życiu i realizować swoje marzenia, ale tylko wtedy to ma sens, kiedy można się swoimi doświadczeniami podzielić z innymi. Taki filozoficzny nastrój dzisiaj zapanował na pokładzie, podczas rozważań, jak ochronić antenę satelitarną przed zbliżającą się końcówką zimy na południu, która może nas dosięgnąć. Poza tym dziś na obiad kalafiorowa, a na kolację kisiel z owocami. Ryby chyba też mają facebooka bo dzisiaj żadna nie skusiła się na zielonego kalmarka 😉
Bartek
P.S. Widoczny na zdjęciu kabestan, to jedna z niewielu rzeczy ze stali nierdzewnej, która nie pokryła się rudym nalotem! Najlepsze kabestany jakie widziałem kiedykolwiek na łódkach. Kupione przez przypadek, ale są przykładem totalnej prostoty i solidności wykonania. O kabestanach i o rdzy wspomnę lada dzień więcej
Zostaw Komentarz