06.09.16 (Dzień 80)
W 80 dni dookoła świata! Zastanawiam się w którym roku została napisana książka pod tym tytułem? Kiedy by to nie było, to moja metoda zdecydowanie nawiązuje do wcześniejszych czasów. No nie udało się.
Co gorsza od dwóch dni wcale szybciej nie idzie. O 2200 UTC wyłączyli wiatr. Wczoraj tak samo 2200 i po zawodach. Czyżby wiatr w tym rejonie świata obowiązywała cisza nocna? Zobaczymy jutro. Tymczasem, skoro nie da się płynąć skupiam się na organizacji komfortu pod pokładem. Wczoraj w nocy po raz pierwszy poczułem zimno w kościach, aż zerknąłem do dziennika kiedy temperatura spadła poniżej 20 stopni. 29 dnia rejsu było 18 stopni. 50 dni temperatura była zdecydowanie powyżej 20 stopni. Jak się wypływa z zimnego to człowiek nawet nie pomyśli, że mu zimno. Do dobrego jednak łatwo się przyzwyczaić i po tropikach 14 stopni to głęboka zima! Ropy mam sporo, czas obliczyć na ile mogę sobie pozwolić grzania piecykiem. Wyciągnąłem komin. Zalałem zbiornik 4 litrami ropy. 2 litry już były. Przy 3 próbie uruchomiłem tą dość chimeryczną maszynę. Choć nie powinienem o piecyku tak brzydko się wyrażać. Po pierwsze jest prezentem z Daru Przemyśla, a po drugie chodzi już, w ramach testu, 4,5 godziny.
Na krótkich rejsach załogowych zawsze byłem i będę przeciwnikiem ogrzewania. Łatwo się przeziębić i trudno wyjść z ciepłego na zewnątrz. Tu jednak jestem zmuszony nauczyć się z tym żyć, bo jak nie na łódce to nigdzie indziej nie wysuszę ubrań.
Cały dzień na dworze temperatura utrzymywała się na poziomie 14 stopni. Pod pokładem jest teraz 22 i to przy uchylonym luku. Nie mam zaufania do wentylacji, że dostarczy odpowiednią ilość powietrza, no i do samego piecyka też. Co prawda tylko raz, w trakcie zwrotu przez sztag, zakręciło powietrzem dookoła komina i w środku zrobiło się trochę dymu, ale za chwile było już w porządku. Ciekawe jak to będzie później. Przy okazji sprawdziłem czy da się wysuszyć coś na dziobie. Ubrania wyschły w ciągu 2 godzin. Jest nadzieja. Choć zapaszek ropy unosi się w powietrzu. W ramach ograniczonego zaufania wprowadza się na pokładzie zasadę: piecyk może być używany tylko przy rozszczelnionym luku i tylko w ciągu dnia. Nigdy gdy będę spał. Dodatkowo założyłem na dziobie koło piecyka czujnik czadu. Muszę jeszcze rozciągnąć więcej sznurków do suszenia ubrań i powinno być bardzo miło. Przy okazji poszukiwań pompki rowerowej, która służy do zrobienia ciśnienia w zbiorniku na ropę do piecyka, posprzątałem w dwóch szafkach, rozprawiając się z pleśnią, której nie było tak dużo jak się spodziewałem.
Muszę się trochę usprawiedliwić dlaczego tak wolno płynę. Kilkakrotnie chciałem postawić jakieś większe żagle, ale za każdym razem gdy miałem wyjść, rozwiewało się do 30 węzłów. Tak 15 minut wiało, a później 2 godziny ledwo ledwo. Tak się ze mną bawił wiatr przez cały dzień, aż się zmęczył i poszedł spać o 2200.
No to wróćmy pod pokład. Niby się nie napracowałem dzisiaj, ale jakoś ta nerwowa atmosfera z wiatrem sprawiła, że zgłodniałem. Co ja właściwie tu jem?
Dzisiaj na przykład, dzień zaczął się od mleka z ryżem i truskawkami! Oczywiście mleko w proszku, ryż instant a truskawki suszone. Jak byłem w przedszkolu to nie znosiłem ryżu na mleku z truskawkami, a z jabłkiem i cynamonem to podwójnie! Oj, na samo wspomnienie jeszcze tydzień temu dostałbym drgawek. Skończyły się płatki śniadaniowe, więc od kilku dni zacząłem przekonywać się do tego dania. Może nie jest to taki zły pomysł? Dzisiaj zaryzykowałem i… zdziwiłem się, że to jest całkiem smaczne. Co potrzeba robi z człowiekiem! Może jest tak, że do wszystkiego trzeba dorosnąć? Nie. Gdyby tak było nie serwowaliby takich specjałów w przedszkolu! Jak trzeba to się wszystko polubi.
Obiad był dzisiaj na bogato. Przepyszne kaszotto z burakami i kurczakiem (jeszcze raz Agnieszka wielkie dzięki, mimo 80 dni nadal jest pyszne!), a do tego liofilizowana sałatka z pieczarkami, oliwkami, ogórkiem konserwowym i papryką. No i oczywiście podwieczorek. Kisiel z truskawkami. Z reguły nie jadam kolacji, ale dzisiaj zrobiłem wyjątek. Sprzątając jedną z szafek znalazłem zupę grzybową, dodałem do niej makaron liofilizowany i zjadłem 🙂
Praktycznie skończyło mi się „normalne” jedzenie. Została jakaś puszka oliwek i tyle. Od samego początku, oprócz kilku dni z rybami, główne danie dnia, czyli obiad, jem liofilizowane. Nie mam przy tym żadnych skutków ubocznych. Mam siłę, nie czuję się osłabiony, czyli funkcjonuje normalnie. Nie wypadają mi też zęby i włosy 🙂. To dobra wiadomość po 80 dniach. To oznacza, że kolejne 80 też powinienem bez problemów przetrwać. Całość obiadów przygotowała moja rodzina, dzięki temu wszystko jest dobre i takie jak jem na co dzień. W tym wypadku jedzenie nie tylko daje mi energię, ale też mocno wpływa na samopoczucie. Jest łącznikiem z domem! Bardzo to fajne!
Po gotowaniu, dostarczyliśmy wszystko do firmy Elena z Kokanina pod Kaliszem. Tam zajęli się nią fachowcy od liofilizacji. To proces, podczas którego jedzenie najpierw jest mrożone, a następnie suszy się je w odpowiedniej temperaturze. Zachowuje kształt, kolor, a po dodaniu wody zapach wyjściowego dania. Jem 80 dni to wiem co mówię. Ta technologia pozwala mocno ograniczyć wagę zapasów i jest naturalnym sposobem konserwacji, bez udziału środków chemicznych. To na pewno rewolucja w jedzeniu zabieranym na różne wyprawy. Mógłbym mieć nie lada problem, żeby zabrać normalne jedzenie na taki mały jacht na rok czasu. Nie mówiąc już o trwałości. 37 lat temu Henryk Jaskuła miał głównie jedzenie puszkowane, przez co mało urozmaicone. Ja mam na pokładzie 14 dań obiadowych 12 rodzajów zup i 10 dodatków (ziemniaki, makaron, 3 rodzaje kaszy, buraczki, kapustę z grzybami, itp.) Na urozmaicenie diety nie mogę narzekać.
Jedzenie liofilizowane dzięki swojej wadze i trwałości sprawdza się nie tylko na łódce, ale w wyprawach rowerowych, w góry, w kosmos.
Ach ten XXI wiek!
Bartek
0030 UTC 07.09.16
30 51,5’S
020 35,0’W
SOG 3,5 COG 115
Zostaw Komentarz