22.09.16 (Dzień 96)
Neptun postanowił, że 96 dzień na morzu będzie dniem straconym w zdobywaniu mil. Cisza jakiej dawno nie było. Od rana żagle zrzucone, szkoda ich na tłuczenie się z burty na burtę. Nie będzie to jednak dzień stracony na Perle! Tak postanowiłem otwierając oczy i przecierając je ze zdumienia.
Czy ja aby na pewno nie zabłądziłem?
Czy jestem na dalekim południu Oceanu Atlantyckiego?
Ptaszki ćwierkają, słońce grzeje, aż miło. Wiatru brak. Tak wita nas wiosna na półkuli południowej! Ja przywitałem wiosnę od wyrzucenia na pokład wszystkich nie do końca suchych rzeczy. Perła znów zrobiła się niczym cygański tabor. Dawno już tak nie było. Bez wątpienia wiatry, fale i temperatura powietrza, prowadzą swój kalendarz! Jeszcze wczoraj jechaliśmy na samym foku marszowym pod 35 węzłów wiatru, a tu dzisiaj taka plaża. Wiosna. Nie mogę sobie darować zachłanności i głupoty! Widziałem, że na południu lepiej wieje, to zamiast tam zjeżdżać ja po najkrótszej drodze do Afryki! Gdyby nie ta aura, to byłbym bardzo, ale to bardzo, wściekły!
No dobra, jak już wszystko suszy się na pokładzie to do roboty. Mam swoją listę prac na okoliczność takiej flauty. Na pierwszym miejscu znalazł się dokładny przegląd samosteru. To bardzo zmyślne urządzenie, ale nie można dopuścić do zbyt dużych luzów w jego częściach ruchomych. Dlatego przed trudami oceanu południowego postanowiłem dokładnie przejrzeć każdą śrubkę.
Z duszą na ramieniu zdemontowałem Mariana i położyłem na ławkę kokpitu. Nie powiem, że nie było stresu podczas tej operacji. Marian oświadczył że pływać nie potrafi, więc mam go dobrze trzymać! Cisza ciszą, ale martwa fala trochę nami buja. Niby przywiązany, niby robiłem to w porcie wiele razy, ale… jak sobie wyobraziłem, że mógł bym utopić Mariana na kilku kilometrach głębokości, to aż ciarki przeszły mi po plecach! Udało się! Śrubki podokręcane, nasmarowane i Marian już z powrotem na rufie. Samoster użyczyła mi stocznia jachtowa Delphia Yachts, a w skompletowaniu części zapasowych pomógł właściciel firmy Windpilot, Peter Foerthmann. Korzystając z okazji bardzo dziękujemy, razem z Marianem oczywiście 🙂
Co dalej? Niewiele. Trochę porządku w narzędziach, które na razie jeszcze nie zardzewiały, ogólny przegląd i porządek na pokładzie. Dni wczesnowiosenne krótkie i około 1730 UTC słońce chowa się za horyzontem. Między innymi dlatego zacząłem już bawić się w przesuwanie czasu i na pokładzie żyję według czasu jak w Anglii. Czyli już tylko godzina dzieli mnie od czasu w Polsce. Będę tak przestawiał zegarek do przodu, aż do 180 południka, co kilkanaście dni.
Dzień mija a tu dalej nie wieje. Żagle zrzucone, a łódka płynie! Przypomniała mi o tym fakcie czapka, którą podczas płukania naczyń w oceanie, reling postanowił zdjąć z mojej głowy. Nie zdążyłem jej złapać. Żagli nie ma a wiatru 3 węzły. Mimo to szybko została za rufą. Nie dam ci utonąć! – krzyknąłem i zacząłem machać jak oszalały sterem i bujać łódką. Na tak zwanego bujaka udało się zawrócić i wytykiem foka uratować czapkę w ostatniej chwili bo już miała iść na dno! Bardzo ją lubię, a po drugie to prezent, więc tym bardziej cieszę się z sukcesu tej operacji! Ta przygoda przypomina, że i ja jak bym znalazł się za burtą, łódki która pchana przez słabiutki wiatr płynie nie więcej niż 1,5 węzła, mógł bym mieć nie lada kłopot żeby ją dogonić. Nawet gdy żagle zrzucone, czujności warto nie tracić. Czapek też! Tą optymistycznie zakończoną misją ratunkową, kończymy działalność na pokładzie i czekamy na wiatr. Coś ma się ruszyć po 2100, więc Code 0 postawiony, czeka na rozlowanie. Oby kawałek na południe, a później powinno być jakiś czas z górki.
Miłego wieczoru!
Bartek
P.S. Oczywiście, wierni skrzydlaci towarzysze cały dzień razem z nami czekają na wiatr!
1800UTC
33 40,0’S
006 39,52
SOG 0,7 COG każdy z przedziału 0-360
Zostaw Komentarz