25.07.16 (dzień 37) Cześć, kolejny dzień atlantyckiego spokoju sprzyja i mobilizuje do pracy na pokładzie, więc to był bardzo pracowity dzień! Zanim jednak wziąłem się do pracy to, nad ranem, znalazłem na pokładzie pierwszą latającą rybę!
No dobra, malutką rybkę, która już niestety nie wyrośnie na dużą, ponieważ wysuszyła się na pokładzie na wiór. To kolejny znak nawigacyjny, że faktycznie płyniemy na południe w stronę równika. Nie liczę na duże latające ryby na śniadanie, bo z moich doświadczeń o tej porze roku te ryby nie mają dużych rozmiarów, ale 10 centymetrowe wskakiwały we wrześniu, więc może będę miał szansę na darmowe śniadania. Zdecydowanie większe obserwowałem na przełomie roku, w grudniu, styczniu. Zobaczymy. Tymczasem jedziemy konsekwentnie na południe. Madera za rufą. Następny cel Wyspy Zielonego Przylądka. Od Madery to jakieś 1000 Mm.
No tak, ale żeby płynąć trzeba popracować trochę przy żaglach. Jednak mam jeszcze kilka kombinacji żagli, których nie testowałem. Oto kolejna. Fok na wytyku plus code 0 też na wytyku, ale z bomu grota. Wiatr od rana zaczął siadać. Całą noc płynąłem na code 0, ale gdy zaczął nim szarpać słaby, pełny wiatr, postanowiłem zastąpić go fokiem i genuą na wytykach. Jednak spróbowałem inaczej wykorzystać, już postawiony, code 0. Mój wytyk do foków jest za krótki na tak duży żagiel, ale bom ma dobre 3 metry, więc zdecydowanie poszerza łódkę. Po ustawieniu code 0, zabrałem się za foka, jednak gdy wziąłem do ręki wytyk, jego końcówka przypomniała mi o postanowieniu jakie zrobiłem wczoraj, demontując po 2 dniach zestaw foków. Otóż aluminiowa końcówka wytyków nie za bardzo lubi się z nierdzewnym kółkiem na maszcie. Dość mocno odczuwa tarcie. Żaby choć trochę temu zapobiec i złagodzić kontakt aluminium/stal nierdz. owinąłem kółeczka linką 3 mm. Wiem, że nie za pięknie mi to wyszło, ale działa. Po operacjach z żaglami zabrałem się za dokładane porządki pod kokpitem, gdzie wylał się jeden 2 l. kanisterek z ropą. I tak zrobiła się 2300. Czas tu leci w jakiś dziwny sposób. Bardzo wolno. To odbija się na pracy, którą mam wrażenie, też wykonuje się spokojnie i powoli. W końcu póki nie ma awarii, które uniemożliwiają żeglugę, jak nie zrobię czegoś jednego dnia, to zrobię kolejnego. Ot taka filozofia zaczyna się rodzić w moim pokładowym, atlantyckim życiu 🙂
Bartek
Zostaw Komentarz