Po chwilowej przerwie w łączności, nadrabiam zaległości. Faktycznie, warunki dookoła nie pozwoliły produkować dużo prądu, a komputer to najbardziej prądożerne urządzenie na pokładzie Perły.
Dzisiaj jednak trochę podleczyłem akumulatory. Dlatego, żeby nie było, że leżę i nic nie robię, cofnijmy się w czasie:
18.07 (dzień 30)
Postanowiłem wziąć się do roboty i wyprodukować trochę wody. Równo miesiąc od wypłynięcia mam jej pod dostatkiem, ale dobrze mieć świadomość wydajności odsalarki. Po niemałych perypetiach technicznych, o których później, zorganizowałem w kokpicie kino letnie (wtedy jeszcze wydawało mi się, że mam duży zapas prądu) i zacząłem pompować. Tak się rozkręciłem, że aż mnie noc zastała. Po dwóch godzinach 10 litrowy zbiornik był pełny. Nie zdążyłem się zmęczyć, więc akcję uważam za udaną. Technicznie o odsalarkach jeszcze wspomnę w relacji z 4 tygodnia.
19.07 (dzień 31)
Po kolejnej dobrze przespanej nocy, podczas której jedynym zmartwieniem był słaby wiatr, budzę się pełen energii! Zakwasów po wczorajszym pompowaniu nie ma. Patrzę na AIS, a tu w zasięgu zaczyna się pojawiać statek. Nie widzę nazwy. Jest jeszcze za daleko. Jedynie banderę – Bahamas.
Nic nadzwyczajnego. Co piąty statek jest tam zarejestrowany. Jednak to pierwszy od 3 dni, więc trochę mnie zaciekawił. Okazało się, że przejdzie blisko, w zasięgu wzroku. Po chwili zacząłem już odbierać jego nazwę – POLESIE. Jak był blisko lornetka potwierdziła moje przypuszczenia. To polski statek z PŻM-u. Ja to mam szczęście do statków naszego rodzimego armatora :). Przy okazji bardzo dziękuje pracownikom PŻM za wielką, nieocenioną pomoc podczas postoju w Świnoujściu!
Gdy już się nadziwiłem, że PŻM mnie pilnuje, zrobiłem szybkie śniadanie i zaczynam myśleć, co by tu dzisiaj zrobić? Mam, co prawda, dość pokaźną listę prac, ale nic z tych rzeczy nie zachęciło mnie do działania.
Pojawiła się myśl o szprycbudzie. Co to takiego? Taki daszek, najczęściej uszyty z materiały na stelażu, składający się z rurek ze stali nierdzewnej, osłaniający wejście jachtu od fali i deszczu. Miałem zamiar zrobić szprycbudę przed wypłynięciem, ale nigdy nie było czasu, żeby się tym zająć. Najwyraźniej teraz nadszedł na to dobry moment. Tylko, nie mam rurek na stelaż! Jedyne, co mam to materiał, który miał być wykorzystany na daszek chroniący przed słońcem nad wejściem (jednak nie pasuje mi w to miejsce), kilka krótkich kawałków listew od żagli z włókna szklanego, igłę, nici no i nieocenioną szarą taśmę. Tak oto powstał zarys szprycbudy. Wersja pierwsza, którą przez kolejne dni będę wykańczał, bo bez maszyny do szycia jest co robić 🙂
Nie chciałbym też, żeby pierwsza fala zmiotła ją z pokładu…
pozdrowienia,
Bartek
Zostaw Komentarz